Komentarze (0)
Rozdział I – poznajmy bohaterów
Dawno, dawno temu.. No dobrze, właściwie to bliżej niż wszyscy sądzicie, żyła dziewczyna, która miała cudowną rodzinę i przyjaciół, właściwie całym jej szczęściem byli ludzie, który ją otaczali. Czuła się potrzebna, ważna, jej rady były szanowane i doceniane. Czuła się jak księżniczka, ważna, bezpieczna, kochana, ale kiedy przychodził czas, gdy żegnała się z najbliższymi, zostawała sama i była nikim. Tak czuła się każdego dnia, serce jej pękało po śmierci każdej bliskiej jej osoby, a sama umierała wracając do domu, w którym była sobą – niepewną, samotną, pełną żalu, schowaną pod osłoną nie do przebicia, dziewczynką. Rose, bo tak jej było na imię, każdego dnia wstając niechętnie z łóżka, patrzyła w lustro ze łzami w oczach, czasami przez te które płynęły w trakcie jej snu, częściej przez odbicie jej duszy w tafli czystego, wyszlifowanego szkła, które odbija każdą niedoskonałość.. Dlatego właśnie tak wyraziście siebie widziała. Niedoskonałość to moje drugie imię – pomyślała. Ale bagatelizowała swoje uczucia, problemy, idąc na przód do osób, przy których czuła, że żyje – może nieprawdziwie, ale lepiej było czuć namiastkę szczęścia, niż czuć niezmierną pustkę, w każdej sekundzie swojej egzystencji.
Nadszedł ten czas, kiedy pojawił się on – George – wystarczyło jedno jego spojrzenie i uśmiech, żeby Rose poczuła trochę życia w przepływających przez nią żyłach. Skinienie jego głowy i spojrzenie tymi brązowymi oczami, które odsłaniały wieczny optymizm, to wyjątkowe, zarezerwowane dla niej poczucie humoru, sprawiały, że wiedziała co ma teraz zrobić. Rose położyła głowę na jego ramieniu, on się uśmiechnął i pocałował ją w policzek, opowiadając coś tak zabawnego, że w momencie wspólnego wybuchu śmiechem, wszyscy ludzie patrzyli na nich z zazdrością i irytacją. To uczucie to przyjaźń, a przynajmniej jej namiastka – pomyślała Rose. Kiedy nagle głos George'a na kilka sekund zmienia swoje brzmienie i opowiada jej o Kate, która jest najwspanialszą dziewczyną na świecie, która pomaga mu nawet bardziej niż Rose i dziękuję jej, że ich ze sobą poznała, bo nigdy nie czuł się szczęśliwszy, niż w tych chwilach, kiedy jest z nią – Kate, nie Rose. Ona nie jest zła, kocha go jak brata, cieszy się z nimi, w końcu on jest tylko jej przyjacielem, który sprawia, że ona się uśmiecha. Jest to o wiele więcej, niż mogłaby się kiedykolwiek spodziewać. Wtedy nadchodzi czas rozstania, ale Rose wie, że zobaczy go za niecałe osiem godzin, z szerokim uśmiechem na twarzy i już nie może się tej chwili doczekać.
Ma ona do dyspozycji tyle czasu, żeby podzielić się kanapkami z Carol i pozaczepiać Anne, która podirytowana, wyzywa ją od humanistów, z takim wyrazem na twarzy, jakby to było najgorsze słowo na całym świecie. I kiedy te poważne spojrzenie Anny ujrzy je – Carol i Rose, które śmieją się w głos, ona sama nie wytrzymuję, po prostu wybucha śmiechem, mówi dziewczyną, że są okropne oraz że wie, co Rose do niej czuje i że też ją kocha! To te momenty w jej życiu, mówią, że ona naprawdę żyję, że życie to nie przykry żart, że nie jest do końca sama. Tego dnia dziewczyny ochlapały pół łazienki wodą, trafiając w siebie coraz to większymi kroplami, nie zważając na spojrzenia innych ludzi, łapiąc tę chwilę i zapisując ją na kartach swojej pamięci. W trójkę zawsze lubią spędzać razem czas, sporo się śmieją, jednak są bardzo różne. Carol jest prześliczna, miła, chociaż często z pazurem, bardzo otwarta na ludzi, to ta dziewczęca dusza pośród nich. Rose i Anna są trochę jak para, każda ma więcej męskich i twardych cech charakteru, ale w tym „związku” to księżniczka jest jednak bardziej kobieca. Kupują sobie prezenty, dzielą się spostrzeżeniami, uczą się razem, bo Anna jest w pewnego rodzaju geniuszem, myśli inaczej niż inni. To za każdym razem fascynuje Rose.
Kiedy Rose miała iść do George'a, żeby go znowu zobaczyć, przez przypadek wpadła na Jamesa. On, to jedno imię tak ważne dla niej, tak wyjątkowe. To spojrzenie, kiedy wyciągnął do niej ręce i przytulił tak słodko, przyciągnął do siebie, mówiąc jak bardzo się stęsknił, jak bardzo cieszy się, że ją zobaczył, zauważył jak pięknie wygląda i jak cudownie pachnie. To jak zwykle wywołało u niej uśmiech, ten wyjątkowy, lekko skrzywiony, zarezerwowany dla tych chwil przeżytych właśnie z nim. Zawsze poprawiasz mi nim humor Rose – powiedział James. Jej obecność pomagała mu tak bardzo, że czuła się naprawdę potrzebna. Każda jego wiadomość zapadała głęboko w pamięć. Rose po miłym spotkaniu wybrała się na chwilę do biblioteki, to była jej twierdza, uwielbiała to miejsce, cisza i spokój. Jedyną chwilą, która przerwa ten błogi spokój był sms, od niego – Jamesa. Jedyną rzeczą jaka sprawia, że dobrze się na tym świecie czuje, jesteś ty – napisał do niej. Była zadowolona, bo czuła się potrzebna, bo ktoś ją doceniał.
George czekał już na nią, rzuciła mu się w ramiona, a w odpowiedzi dostała szeroki uśmiech oraz zdanie, które sprawiło, że ciepło rozeszło się po jej ciele. Nareszcie jesteś słonko – powiedział, ale ona nie mogła tego tak zostawić, to nie byłoby w ich stylu – tak jestem, przestań płakać, bo wyglądasz żałośnie. Śmiech był następstwem ich przekomarzań, oczywiście George nie pozostał jej dłużny i kiedy myślała, że zaraz nastąpi cięta riposta, on po prostu powiedział – ja ciebie też kocham. I komu potrzeba czegoś więcej? - pomyślała Rose. Te chwilę przerwało, spojrzenie najpiękniejszej pary brązowych oczu, jakie kiedykolwiek widziała księżniczka. To był on, sportowiec z charakterystycznym śmiechem Michael. To nie był tępy przystojniak, z wielkimi mięśniami – to było jego przeciwieństwo. Zwyczajnie miły i przyjazny dla ludzi, tak naturalnie przychodził mu bycie dobrym. Spojrzał na nią, a ona nie mogła wytrzymać, musiała odwrócić wzrok i schować się w ramionach przyjaciela, George'a. Michael był tym, kim ona zawsze chciała zostać, był odzwierciedleniem jej marzeń, całej prawdy, jej wyobrażeń idealnego człowieka. Dlatego tak bolało patrzenie na coś czego nie będzie miała, kim nigdy nie będzie.
Michael nie mógł być obojętny dla niej, on był wyjątkowy i chciała go poznać, ale zabrakło odwagi, jak to zwykle w życiu bywa. Rose patrzyła na niego ukradkiem, a Michael patrzył na nią, tak jej się przynajmniej wydawało, chociaż nie była tego pewna. George któregoś dnia zauważył, że Michael patrzył na nią, powiedział Rose o tym, ale ona udawała, że jest jej to obojętne, że pewnie mu się przewidziało. Nie mogła powiedzieć na głos co czuję, po prostu nie mogła, nie była na to gotowa. Jak zawsze George żegnając się z nią, rozśmieszył ją, pogłaskał swoją ogoloną brodę jak macho i powiedział - do jutra słonko. Chwilę później kiedy odetchnęła od intensywności przyjaciela, który umilał jej większość dnia swoimi żartami, spojrzała ostatni raz w te oczy Michaela. Sama wróciła do domu, obejrzała jakiś film z rodziną, którego nawet nie pamięta, bo śmiali się za głośno, ciągle rozmawiając. A potem udała się do pokoju, do miejsca gdzie była sama, gdzie przypominało jej się całe cierpienie, każdy fałszywy uśmiech który udawała, żeby nikogo nie martwić. Każdy moment w którym czuła się szczęśliwa, był jak mgła, nie wiedziała czy to się liczy, bo nie była do końca sobą, bo musiała udawać osobę bez problemów, żeby być opoką dla innych. A sen nie przynosił ulgi, tylko więcej koszmarów, więcej dni z pustką w sercu, bez miłości, która mogłaby zmienić wszystko, lecz żeby ją zdobyć, musiałaby się pozbyć tego płaszcza, który ją ochrania, a na to jeszcze nie jest gotowa i może jeszcze nie być przez długi czas.